Co się stało z Adamem Proboszem?
Adam Probosz przez przyjaciół nazywany Wikarym, Plebanem albo Proboszczem. Zadebiutował na scenie jako dziecko. Już jako kilkulatek został dostrzeżony przez reżyserów i określany mianem dziecięcej gwiazdy. Największą popularność zdobył dzięki roli księcia Mateusza w "Akademii Pana Kleksa".
Jak potoczyła się kariera aktora?
Adam Probosz, przez przyjaciół nazywany Wikarym, Plebanem albo Proboszczem. Zadebiutował na scenie jako dziecko. Już jako kilkulatek został dostrzeżony przez reżyserów i ogłoszony mianem dziecięcej gwiazdy. Największą popularność zdobył dzięki roli księcia Mateusza w "Akademii Pana Kleksa". Później zagrał jeszcze w ponad trzydziestu produkcjach zarówno filmowych jak i telewizyjnych. Sielankę przerwał wyjazd aktora do Stanów Zjednoczonych. Gdy wrócił, został ustawiony w jednym rzędzie z amatorami. Nie tego się spodziewał. Takie posunięcie branży bardzo go zabolało. Probosz postanowił wówczas porzucić aktorstwo i sprawdzić się w zupełnie innej pracy. Dziś jest jednym z najlepszych komentatorów wyścigów kolarskich. - Potrafię godzinami oglądać peleton, a moją pasję podziela córka Alicja i żona Monika. Zresztą żona jest moim pierwszym i najważniejszym recenzentem. Kiedy zaczynałem pracę w Eurosporcie, siedziała przed telewizorem i spisywała na kartce wszystkie moje potknięcia. Teraz, kiedy mam wyjątkowo udany
wieczór, czeka na mnie z kieliszkiem martini - mówił w programie Patryka Mirosławskiego "AS Wywiadu". Poznajcie nieznane losy zapomnianego aktora! AR/AOS
Aktorstwo miał we krwi
Rodzice Adama Probosza bardzo wcześnie zaszczepili w nim aktorskiego bakcyla. Już jako 3-latek grał w przedstawieniach w domu kultury w Żorach. Jego bracia, Marek i Piotr, również swoje pierwsze kroki stawiali na teatralnej scenie. Cała trójka zamiłowanie do sztuki miała we krwi.
Gdy Adam podrósł i oswoił się z występami przed publicznością, otrzymał pierwszą znaczącą rolę w serialu "Gazda z diabelnej".
- Któregoś dnia przyszywany wujek znalazł ogłoszenie, że szukają chłopców w wieku od 8 do 10 lat, potrafiących jeździć na nartach. Zdjęcia próbne były w Katowicach i strasznie lało tego dnia. Mój tata wyciągnął telefon i dzwoni: "Dzień dobry, mówi Probosz, czy wystarczy zgłosić się telefonicznie, czy trzeba przyjechać osobiście?". W odpowiedzi usłyszał od reżysera: "Niestety, księże proboszczu, trzeba przyjechać z synem". I pojechaliśmy, od tego się zaczęło – śmiał się.
Praca na planie kolidowała z nauką
Aktor nigdy nie ukrywał, że dojazdy z rodzinnego Cieszyna na plan zdjęciowy do Katowic bywały uciążliwe. Nauka mimowolnie zaczęła schodzić na dalszy plan. Bywało, że Adam opuszczał nawet 360 godzin lekcyjnych w roku. Starał się jednak nadrabiać wszystkie zaległości, ponieważ wiedział, że jeśli rodzice nie będą zadowoleni z jego wyników, przygoda z filmem definitywnie się zakończy.
Na szczęście wkrótce udało mu się opracować system, który pozwolił mu połączyć naukę ze spełnianiem marzeń przed kamerą. W 1981 roku wcielił się w postać Stasia w serialu "Jan Serce" oraz Adama Stańczaka w filmie "Czerwone węże". Prawdziwą karierę rozpoczął jednak dopiero w 1983 roku, gdy zagrał księcia Mateusza w produkcji "Akademia Pana Kleksa".
Stał się dziecięcą gwiazdą
- Miałem 14 lat, gdy zaczynaliśmy zdjęcia. Nie był to mój pierwszy film, ale rzeczywiście była to niezwykła przygoda. Jeszcze szczególnie, że to był stan wojenny, a myśmy wtedy wyjechali do Jałty, część zdjęć kręciliśmy w Książu. Było w tym trochę bajki. To takie oderwanie od szarej rzeczywistości, która była dookoła. I to dopiero była wielka przygoda. Ja nie lubię tego słowa, bo ono się strasznie zdewaluowało dzisiaj, tak samo jak "kultowy", ale myślę, że "Akademia Pana Kleksa" była kultowa w naszym kinie filmów dla dzieci. Nie wiem, czy zrobiono lepszy – powiedział po latach w "Dzień Dobry TVN".
Po występie w "Akademii Pana Kleksa", Probosz zagrał w jeszcze ponad trzydziestu innych filmach i serialach. Kolejne role sprawiły, że poczuł wiatr w żaglach i uwierzył w swój talent.
Nie przyjęli go w do wymarzonej uczelni
Gwiazdor doszedł do wniosku, że skoro jego dryg do pracy na scenie doceniają zarówno reżyserzy jak i widzowie, nadeszła odpowiednia pora, aby te umiejętności poznali także profesorowie ze szkoły teatralnej. Niestety, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, nie otrzymał upragnionego indeksu.
- Powiedziano mi, że nie jestem świeżą gliną, jestem uformowany i mam zdawać egzamin eksternistycznie. A to wiązało się z wyjazdem na dwa lata na staż do teatru we Włocławku czy gdzieś. Ja nie chciałem nigdzie wyjeżdżać, więc nie zrobiłem tego. Później ministerstwo przyznało mi prawa do wykonywania zawodu na podstawie dorobku, czyli mam papier, że jestem aktorem. A papierów mam kilka. Jestem palaczem centralnego ogrzewania, sprzedawałem książki, pracowałem na budowie – mówił.
Ostatecznie Probosz ukończył studium kulturalno-oświatowe przy filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie.
Wyjechał do Stanów Zjednoczonych
Aktor coraz rzadziej pojawiał się na ekranie. Rolą Igora Sowy w "Klanie", choć jeszcze tego nie wiedział, pożegnał się z widzami. Telefon milczał. W pewnym momencie Probosz uznał, że nadszedł czas na zmiany. Postanowił poszukać szczęścia za oceanem. Gdy po kilku latach powrócił ze Stanów Zjednoczonych do ojczyzny, nie mógł uwierzyć, jak ogromne zmiany zaszły w tym czasie w świecie polskiego filmu.
- Wcześniej było tak, że reżyser zapraszał na zdjęcia próbne. Były trzy, cztery osoby i z nich wybierał. Wróciłem do Polski i poszedłem na casting. Nagle okazało się, że jest tam 300 osób, i to nie tylko aktorów, ale też amatorów, piosenkarzy, modeli. Odechciało mi się. Zresztą, kiedy urodziło mi się dziecko, zrozumiałem, że nie chcę więcej czekać, czy zadzwoni telefon z propozycją. Wolałem wziąć los w swoje ręce. Chciałem poszukać czegoś innego – powiedział w programie Patryka Mirosławskiego "AS Wywiadu".
Zainteresował się kolarstwem
Jak postanowił, tak zrobił. Napisał list motywacyjny i zgłosił się z nim do jednej ze sportowych stacji telewizyjnych. Niewiele osób bowiem wie, że wielką pasją Probosza, oprócz aktorstwa, jest kolarstwo. Już w dzieciństwie bracia zarazili go pasją do tego sportu, jednak w najśmielszych snach nie podejrzewał, że hobby mogłoby stać się w przyszłości jego prawdziwą pracą.
- Przed zawodami czyściłem bratu rower. Wyrzucano mnie też z lekcji za słuchanie ze słuchawką w uchu radiowych relacji z Wyścigu Pokoju. Zdarzały się i wagary, bo chciałem posłuchać transmisji z zawodów - przyznał w liście.
Jego szczerość zainteresowała przedstawicieli stacji, którzy postanowili dać mu szansę.
Nie tego się spodziewał
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej otrzymał następujące zadanie: miał przez pół godziny komentować trwający właśnie wyścig Giro d'Italia. Nic trudnego, pomyślał. Jakie było więc jego zdziwienie, gdy po dziesięciu minutach usłyszał słynne: "dziękujemy".
Skonsternowany Probosz nie wiedział, czy jego relacja aż tak bardzo przypadła słuchaczom do gustu, czy też wypadł na tyle beznadziejnie, że eksperci postanowili przerwać jego bełkot. W napięciu oczekiwał na werdykt.
Zachwycił szefów stacji
Poczuł ulgę, gdy w końcu zobaczył uśmiechy na twarzach dziennikarzy Eurosportu, którzy oznajmili, że jutro zaczyna swój pierwszy dzień pracy.
- Kiedy dostałem tę robotę, byłem bardzo szczęśliwy. Na początku myślałem, że będę nosił papiery do studia, że będę stażystą. Okazało się, że od razu wszedłem do studia - mówił z przejęciem.
Przy mikrofonie poczuł się jak ryba w wodzie. Jak sam przyznaje, wcześniejsze występy przed kamerami i na deskach teatru dodały mu odwagi i pewności siebie.
- Aktorstwo pomaga w pracy komentatora. Obycie z mikrofonem i kamerą, dykcja, uczenie się tekstu. Jestem już w stanie patrzeć na tekst angielski i czytać go po polsku – żartował.
Nie chce wracać do przeszłości
Choć nic nie wskazuje na to, aby Adam Probosz powrócił do aktorstwa, on sam niczego nie wyklucza. Nie zamartwia się tym, co przyniesie kolejny dzień. Owszem, z uwagi na żonę i dzieci musi zaplanować to, co wkrótce ma się wydarzyć, jednak nie zamierza wybiegać myślami daleko w przyszłość. Żadnej pracy się nie boi i nawet, gdyby jego przygoda z telewizją miałaby wkrótce dobiec końca, szybko odnajdzie się w nowej sytuacji.
- Oprócz komentowania kolarstwa, piszę teksty do Kroniki Sportu Polskiego, czasami na jakiś portal. (…) Nie mam planu B, bo nie lubię wybiegać w przyszłość. Mam jeszcze taką świadomość, że naprawdę w życiu robiłem parę rzeczy. Pracowałem na budowie, sprzedawałem książki, remontowałem mieszkania, zajmowałem się stolarką. W ostateczności mogę pójść popalić w tym centralnym ogrzewaniu, przeczekać zimę i zastanowić się, co zrobić dalej. Myślę, że znalazłbym sobie jakieś miejsce, może niekoniecznie związane ze sportem – podsumował w rozmowie z Patrykiem Mirosławskim.