"Agent": Kinga Rusin o problemach i zaskoczeniach na planie programu
Odkąd program po 14 latach powrócił na antenę, wzbudza sporo emocji. Widzowie żyją pytaniem, kto jest tytułowym "agentem" w reality-show. Zanim zagadka zostanie rozwiązana, gospodyni programu postanowiła podgrzać atmosferę i opowiedzieć, jak realizacja wyglądała "od środka". Jak się okazuje, niektóre rzeczy wymykały się spod kontroli.
Ta produkcja to fascynująca gra
- Gdybym nie prowadziła "Agenta", to po obejrzeniu tej edycji, chciałabym wziąć udział w tym programie. Pomimo trudów i wielkich wyzwań, to dla każdego z nas była to przygoda życia - opowiada Kinga Rusin w Fakt TV.
- Ta produkcja to nie tylko spektakularne widoki i rozmach realizacyjny, ale i fascynująca gra. Element psychologiczny to w programie jakieś osiemdziesiąt procent - fizyczny - zaledwie dwadzieścia. Liczy się umiejętność obserwacji, cierpliwość, opanowanie emocji. Przydają się też zdolności aktorskie - dodaje.
Zobacz także: Rusin: "Zrobiliśmy zakłady w ekipie, kto zwycięży. Myślałam, że wygram parę butelek dobrego winka"
Na planie panował chaos
Jak się okazuje, gospodyni programu miała niemały kłopot, żeby okiełznać grupę gwiazd biorących udział w show. Rusin przyznaje, że początkowo uczestnicy mieli buntownicze podejście, nikt nie chciał jej słuchać, a na planie panował chaos.
- Po jakichś dwóch dniach zorientowali się, że każdy szczegół jest ważny, żeby dobrze wykonać zadanie. Każdy detal trzeba zapamiętać, bo nigdy nie wiadomo, która informacja będzie kluczowa, o co na przykład pytać będziemy na teście - opowiada dla Fakt TV.
W "Agencie" widzowie mają okazję zobaczyć gwiazdy i celebrytów z zupełnie innej strony niż zazwyczaj. W sytuacjach ekstremalnych pokazują nieznane aspekty osobowości, często przełamując stereotypy na swój temat. I w tym, zdaniem Kingi Rusin, tkwi siła programu.
- Dlatego nigdy nie oceniaj po pozorach. Każdy z uczestników program zaskoczył mnie w inny sposób. Odwagą, determinacją, wyjątkowym zmysłem obserwacji. W sytuacjach podbramkowych nie ma czasu na udawanie- mówi.
Nie ma ryzyka, nie ma zabawy
Czas spędzony przez uczestników w RPA często wiązał się nie tylko z porzuceniem luksusu, ale przede wszystkim wyjściem poza własną strefę komfortu.
- Na szczęście nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Poznawaliśmy nowy kraj, nowych ludzi. Na początku każdy na wszystko uważał, a później kupowałyśmy z dziewczynami owoce na ulicy i zajadałyśmy z apetytem - mówi Rusin z rozbawieniem.
Niejednokrotnie uczestnicy przekraczali na planie swoje granice lęku i wstydu. Kinga Rusin nie ukrywa, że zrobiło to na niej duże wrażenie.
- Było kilka zadań piekielnie trudnych. Bywało niebezpiecznie. Przepaście, skoki na linach, ekstremalne sytuacje. Ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Na szczęście u nas to ryzyko było kontrolowane - podsumowuje.