Te seriale przyniosły mu sławę
Chociaż dał się pan poznać jako sprytny detektyw i strażnik prawa, trudno zapomnieć o innej niż wszystkie kreacji, która przez wiele osób uważana jest jako wyjątkowa w pana karierze. Mowa o serialu "BrzydUla", w którym wcielił się pan w ojca tytułowej bohaterki. Pokazał pan swoją zupełnie inną stronę - bardziej wrażliwą i opiekuńczą. Jak pan wspomina pracę na planie? Czy tak jak publiczność też czuje pan sentyment do tej produkcji?
- Muszę przyznać, że był to dla mnie duży sprawdzian. Jeżeli dostałbym taką propozycję przed występem w "Kryminalnych", czyli w momencie, kiedy w Niemczech wcielałem się w 80 proc. w czarne charaktery i gangsterów, mocno bym się zastanowił. W tym przypadku było inaczej. Moi przyjaciele i koledzy po fachu mówili: "Marek, ty już po tych ‘Kryminalnych’ to w Polsce nic nie zagrasz, bo cię zaszufladkowali. Jak już zostałeś tym macho, to będziesz długo czekał na następną rolę i nic nowego ci się nie przydarzy". Akurat wtedy skończyła się moja przygoda z Zawadą, a miesiąc później dostałem z TVN-u propozycję zagrania roli ojca w "BrzydUli". Potraktowałem to jako wyjątkową próbę. Po przeczytaniu scenariusza kilku odcinków pomyślałem: "Cholera, może pokażę kolegom moją inną stronę". I podobno się to udało, bo ludzie wciąż wspominają produkcję z sentymentem i tak, jak w przypadku "Kryminalnych", też zaczepiają mnie na ulicy. Są to jednak zupełnie różne kategorie widzów. Te fanki "BrzydUli", które miały wówczas po 12-13 lat, dziś są już kobietami. Mimo upływu czasu, nadal ciepło myślą o dawnym hicie.