Włodzimierz Szaranowicz: "zawsze byłem chucherkiem"
Choć Szaranowicz wrócił do zdrowia, negatywne skutki wypadku pozostały. Musiał zapomnieć o wyczynowym sporcie, choć mimo częstych opowieści o tym, jakie sukcesy, jeszcze będąc licealistą, odnosił w koszykówce, nie widział w tej dyscyplinie dla siebie miejsca. Głównie z powodu warunków fizycznych.
- Nie stawiało się na takich niskich jak ja. Miałem predyspozycje wydolnościowe, ale warunków brak. Mój brat odziedziczył po przodkach inne geny. Był olbrzymem o niedźwiedziej sile. [...] Przy ojcu i bracie zawsze byłem chucherkiem - wyznał szczerze.
Jeśli jednak Szaranowicz miałby gdybać, kim mógłby zostać w przyszłości i osiągnąć równie wiele jak w dziennikarstwie, to byłby to zawód trenera, z którym miał zresztą okazję się zetknąć.
- Zaraz po studiach pracowałem w szkole nr 138 w Międzylesiu i udało mi się z maleńką grupą dziewcząt z pobliskiego klasztornego domu dziecka oraz grupą entuzjastek z piątej klasy zdobyć koszykarskie mistrzostwo w olimpiadzie warszawskiej. Wśród moich zawodniczek była Ala Szczęsna, późniejsza mama Wojtka Szczęsnego. Bardzo się wyróżniała, była gwiazdą tej drużyny. Pokonaliśmy wtedy wszystkie uznane kluby - opowiadał z dumą.
Jednak kolejny w jego życiu przypadek sprawił, że zamiast pracą trenera, a potem karierą naukową (Szaranowicz planował też doktorat) absolwent AWF trafił przed mikrofon. Co ciekawe i ta decyzja, podobnie jak wybór kierunku studiów, nie wzbudziła entuzjazmu jego rodziców, choć matka Szaranowicza pracowała w Polskim Radiu.