Dramat w studiu 7
- Od razu, gdy dowiedziałam się o sprawie, pojechałam do gmachu TVP. Niestety, policjanci nikogo nie wpuszczali, więc niewiele mogłam zrobić na miejscu. Teraz jestem w domu i cały czas próbuję się dodzwonić do reżyserki w studiu, w którym jest zakładnik. Wygląda jednak na to, że jest tam wyłączony telefon - wyznała w rozmowie z dziennikarką "Rzeczpospolitej" Nina Terentiew, wówczas szefowa Drugiego Programu TVP.
Telefonu domagał się również Adrian M., najprawdopodobniej po to, by sprawdzić, czy spełniono jego żądanie. Trzymając pistolet przy głowie zakładnika, groził mu śmiercią. Kilkakrotnie odliczał od dziesięciu, zatrzymywał się jednak zawsze przy dwójce. Z Adrianem M. negocjowali specjaliści z policji. Co ciekawe, w czasie gdy w jednym z pomieszczeń ważyły się losy wartownika, widzowie Dwójki mogli oglądać niemal niezmienione pasmo programu. Nie przerwano emisji, choć nie ukazał się zaplanowany na 22:20 "Sport Telegram".
Jak wyjaśniał ówczesny rzecznik TVP, Jacek Snopkiewicz: "sytuacja nie zagrażała innym pracownikom. Wszystko działo się w jednym miejscu, napastnik nie przemieszczał się". Około godziny 23. do studia wkroczyli funkcjonariusze Biura Operacji Antyterrorystycznych Komendy Głównej Policji. Akcja zakończyła się pomyślnie. Adrian M. został obezwładniony, a strażnik uwolniony. Nikomu nic się nie stało, choć stan w jakim napastnik trafił do aresztu, wzbudził podejrzenia prokuratury. Miał złamany nos i liczne obrażania twarzy i ciała, choć jak później ustalono, sam się poddał i nie stawiał oporu. Jakie były jego motywy?