Emilia Komarnicka
Ma mnóstwo marzeń, które konsekwentnie stara się realizować. Pasjonuje ją wszystko, co wiąże się z adrenaliną. Posmakowała wspinaczki i raftingu, skakała ze spadochronem, a w przyszłym roku być może zadebiutuje jako kierowca rajdowy!
Sylwester nigdy nie wydawał mi się ani wyjątkowo ważny, ani przełomowy. Zawsze buntowałam się przeciwko nadęciu, jaki mu towarzyszy i ostentacyjnie nie zakładałam tego dnia żadnych kreacji. Co nie zmienia faktu, że czasami doskonale się bawiłam. Legendarną imprezę sylwestrową przeżyłam dwa lata temu w... listopadzie. Pracowałam wtedy gościnnie z fantastyczną grupą ludzi w teatrze muzycznym Capitol we Wrocławiu. Tak się złożyło, że ostatni spektakl w 2010 roku graliśmy pod koniec listopada. Po przedstawieniu zasugerowałam zorganizowanie imprezy sylwestrowej w „Ośrodku” - kultowej, nieistniejącej już knajpie przy teatrze. Był szampan, było odliczanie, były życzenie noworoczne oraz tańce na stołach (i nie tylko) do białego rana. To, jak do tej pory, mój najlepszy Sylwester w życiu. Przez ostatnie kilka lat trzydziestego pierwszego grudnia grałam przedstawienia w teatrze i - szczerze mówiąc - nawet mi to pasowało, bo miałam problem z głowy. W tym roku, po raz pierwszy od dawna, mam wolne. Na pewno spędzę ten
dzień w dobrym towarzystwie, a gdzie i jak nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Po północy zadzwonię do rodziców, siostry, jeśli nie będzie jej obok mnie, i moich ukochanych dziadków. Sylwester nie nastraja mnie do rozliczania tego, co było. Staram się nie oceniać, ale też nie deklaruję, że w kolejnym roku muszę coś zobaczyć, przeżyć, zdobyć. Wiem, w jakim kierunku chcę iść i mam swoje wyobrażenia celu, ale coraz częściej pomiędzy bielą i czernią dostrzegam odcienie szarości i akceptuję margines na szlaku, którym idę. Marzeń mam mnóstwo, a im więcej próbuję, tym bardziej pobudzam pragnienie. Na mojej liście stu rzeczy, które chcę zrobić w życiu, jest już trochę odhaczonych pozycji, ale wiele jeszcze przede mną. Pasjonuje i stymuluje mnie w zasadzie wszystko, co rymuje się z adrenaliną. Skoki spadochronowe, rafting, wspinaczkę już przerobiłam, ostatnio po raz pierwszy w życiu wzięłam udział w rajdzie samochodowym jako pilot i chyba złapałam bakcyla. Jestem już umówiona na lekcje w szkole dla kierowców
rajdowych. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Może w przyszłym roku wystartuję po lewej stronie, za kierownicą? Co mnie czeka zawodowo w 2013 roku? Wciąż gram w czterech spektaklach w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, do którego serdecznie zapraszam. Mam zaplanowanych kilka koncertów z zespołem „LoLa Band”, w styczniu zaczynam próby do spektaklu autorstwa Jana Jakuba Należytego w reżyserii Piotra Dąbrowskiego. Mam też nadzieję na współpracę z jednym z warszawskich teatrów, a do szerszej publiczności będę zaglądała w każdą środę i niedzielę jako dr Agata z serialu „Na dobre i na złe”. Podobno osobowości kompletne i poukładane mają skłonność do przyciągania sytuacji niejednoznacznych, ryzykownych i skomplikowanych. To idealnie pasuje do mojej bohaterki, szczególnie jeśli chodzi o sferę emocjonalną. Wydawało się, że w życiu Agaty po deszczu pojawi się wreszcie słońce, ale z tego co widzę zapowiada się raczej na huragan. Od marca zapraszam również na kolejną serię serialu „Ranczo”, gdzie wcielę się w nieco ciemniejszy
charakter, który trochę namiesza w życiu głównych bohaterów. Tyle wiem, a co poza tym przyniesie przyszły rok, sama jestem ciekawa.