Nie ustrzegł się błędów
Sam wychowywany twardą ręką, popełniał błędy własnego ojca, których przyrzekł sobie nie powtarzać.
"Obiecałem sobie: będę nowoczesnym ojcem, pomogę żonie bezstresowo wychować dzieci. Pamiętam noc: kilkumiesięczny Kuba wrzeszczy niemiłosiernie w łóżeczku. Nie pomaga śpiewanie, tulenie, karmienie. Ze złości swoją wielką łapą zlałem go w pupę. Będę się tego wstydził do końca życia" - wyznał w jednym z wywiadów.
W tym samym czasie, na początku lat 80., Soyka przeżywał też pierwszy kryzysowy moment w swojej karierze, kiedy to po zachwytach nad jego jazzową twórczością, długo nie mógł zyskać aprobaty słuchaczy w lżejszym nurcie.
"Był rok '83. Na koncie miałem totalny sukces mojego kwintetu jazzowego. Jeździłem po Europie i śpiewałem klasykę amerykańskiego jazzu. Pieniądze. Popularność. I znużenie. Zrozumiałem, że jestem z Gliwic, nie z delty Missisipi, że powinienem pisać polskie piosenki. Wtedy przestałem się podobać. 'Panie Stasiu, jazzowo to pięknie pan śpiewał, a to nie za bardzo'. Było krucho, na utrzymaniu miałem rodzinę, dom. Żyłem za pożyczone..." - przyznał.
Po kilku latach bessy przyszły złote lata w jego twórczości. Kolejne sukcesy zawróciły mu jednak w głowie. Kiedy na horyzoncie pojawiła się intrygująca Trela, bez namysłu poddał się temu uczuciu. Po latach wyznał, że to, co łączyło go z aktorką, nie było tego warte.