Jak wyglądały jego początki?
Na początku lat 80. wyemigrował pan do RFN, gdzie kontynuował karierę aktorską. Jak udało się panu wybić? Polakowi w tamtych czasach pewnie nie było łatwo. Znał pan język niemiecki, gdy wyjeżdżał z kraju, czy uczył się pan na bieżąco?
- Posługiwałem się na początku angielskim. W 1981 roku wyjechałem do Berlina do swojego przyjaciela - niemieckiego operatora. Miałem tam spędzić dwa miesiące i wrócić na święta Bożego Narodzenia. Wszystko zmieniło się 13 grudnia, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Nie pozostało mi nic innego, jak przeczekać. Myślałem, że to potrwa parę miesięcy. Niestety, ten czas wydłużył się, a coś trzeba było robić. Na początku dorabiałem w warsztacie samochodowym. Próbowałem różnych zajęć, żeby zarobić na chleb. Jednak myśl o zaistnieniu w wyuczonym zawodzie mnie nie odstępowała i dwa lata później zagrałem już na scenie jednego z berlińskich teatrów. Tak to się zaczęło. Początkowo nie było łatwo, ale w końcu los się do mnie uśmiechnął. Poznawałem język, a po kolejnych pięciu latach pojawiły się propozycje telewizyjne. Zacząłem występować w niemieckim serialu i od tego momentu wszystko nabrało tempa. Przez paręnaście lat mieszkania za zachodnią granicą zagrałem w przeszło stu produkcjach. Do tego doliczyć można występy teatralne, ale także pracę pedagoga w szkołach aktorskich w Berlinie i Salzburgu. Jednym słowem - dałem radę.
Co sprawiło, że zdecydował się pan na powrót do Polski?
- Do myślenia dały mi wypowiedzi moich niemieckich przyjaciół z branży filmowej, reżyserów, agentów, którzy zwrócili mi uwagę na jedną ważną rzecz. Gdy wyjechałem z kraju, mając 27 lat, trudno było mi tak biegle opanować obcy język, żeby mówić bez polskiego akcentu. Postaci, które grałem w tamtejszych spektaklach czy filmach, były "egzotyczne". Wcielałem się w cudzoziemców z różnych stron świata. Powiedziano mi, że gdybym mówił perfekcyjnie po niemiecku, to bym nie opędził się od pracy. Po 20 latach pomyślałem, że może warto znów spróbować w Polsce, w końcu nie zapomniałem języka. Zacząłem przyjeżdżać na festiwale filmowe m.in. do Gdyni. Spotykałem dawnych kolegów z łódzkiej szkoły filmowej. Jeden z nich dał mi namiar na osoby zajmujące się castingami. Trafiłem do Teresy Violetty Buhl i tak zaczęła się moja polska przygoda. Jednak nie wszystko szło od razu po mojej myśli. Nie wygrałem ostatecznie castingu do roli w serialu "Glina", chociaż wydawało się, że mam ją już w kieszeni. Następne podejście to było przesłuchanie do "Kryminalnych". Padł wybór na mnie i miałem zagrać komisarza Zawadę. W związku z tym powiedziałem, że przyjadę do Polski. Miałem nakręcić tylko jedną transzę produkcji, czyli 36 odcinków, co w założeniu powinno potrwać 3-4 miesiące. Okazało się, że z tych kilkunastu tygodni zrobiło się 5 lat. Potem kolejne 2 lata zajęła "BrzydUla". Teraz minęła już dekada, a ja w dalszym ciągu żyję między Warszawą a Hamburgiem.