Piłkarze musieli zyskać jego aprobatę
Nie tylko kibice, ale i członkowie kadry narodowej poważali Ciszewskiego. Mówili o nim "profesor Cis". Każdy nowy zawodnik musiał wkupić się w jego łaski. Włodzimierz Smolarek opowiadał, że gdy dostał powołanie do reprezentacji, przekonał go do siebie... markowym koniakiem ze sklepu wolnocłowego. Grzegorz Lato z kolei wspominał, że kiedyś podpadł Ciszewskiemu i ten zapowiedział mu, że ani razu nie wymieni jego nazwiska w relacji z kolejnego meczu – i słowa dotrzymał.
Jako że "Cis" zawsze latał na mecze z reprezentacją, spał w tych samych hotelach co piłkarze i jadł w tych samych restauracjach, wszyscy wiedzieli, że całe noce spędza na grze w karty i zdarza mu się grać nie za swoje. Zamiłowanie do hazardu w końcu wpędziło Jana Ciszewskiego w poważne tarapaty.