Amerykański heros kontra polski wywiadowca
Pazura, jak każdy młody aktor, który zafascynowany był amerykańskim sposobem kręcenia filmów, usiłował przekonać reżysera "Pogranicza w ogniu" do metod, jakimi posługiwali się twórcy za oceanem. Niestety, nie udało mu się. Dlaczego?
- Pamiętam też taką anegdotę: jest pierwszy odcinek. Nasi bohaterowie jeszcze razem, Olaf i ja, podpływamy łódką pod barkę niemiecką, która cała jest wypełniona sianem. Ale my wiemy, że tam są ukryte bomby, więc ją podpalamy. Później uciekamy tą łodzią i ta barka wybucha. Umówmy się, co to za efekt? Więc mówię do reżysera (Andrzej Konic - przyp. red.): zrobimy tak, ja to widziałem w 'Rambo'. Barka kończy się drewnianą budką, gdzie strażnik niby zasnął. Niemcy zawsze spali na polskich filmach, nie? Olaf podpływa łódką, chłopaki poleją siano napalmem, ja wskakuję na barkę, podpalę w jednym miejscu i będę uciekał przed płomieniem. Jak tam postawicie kamerę i zrobimy to w zwolnionym tempie, to wybiję się z daszka i wskoczę do wody. A tam wybuchnie, będzie fajnie! A Andrzej popatrzył wówczas na zegarek i powiedział: jakby to był ostatni odcinek, to bym ci pozwolił, ale to jest pierwszy. (...) My musimy pokazać, że nasz bohater nie jest amerykańskim herosem, tylko polskim inteligentnym wywiadowcą – wspominał po
latach Pazura.