Po powrocie z nagrania targnął się na swoje życie
- Nigdy jeszcze nie przeżyłem takiego upokorzenia- powiedział matce, kiedy przekroczył próg domu. Więcej nie był w stanie, bo zaczął tracić przytomność. Kobieta wezwała pogotowie. Okazało się, że Grzegorz próbował się otruć. Wtedy udało się go uratować, ale trafił na oddział psychiatryczny. Leczenie nie przyniosło jednak poprawy.
Jak wspominała na łamach "Super Expresu" matka chłopka, nie odważył się zobaczyć odcinka ze swoim udziałem, ale już na samą wzmiankę o nim reagował nerwowo. Dla mieszkańców Jastrowia stał się za to pośmiewiskiem. W nocy z 16 na 17 stycznia 2003 roku Grzegorz Piechowski powiesił się na strychu. Pierwsze wzmianki w prasie na ten temat pojawiły się jednak prawie miesiąc później. Rozgorzała dyskusja o odpowiedzialności mediów, a konkretnie TVN za tę niewyobrażaną tragedię. Stacja konsekwentnie odcinała się od tej sprawy, a wszelkie sugestie jakoby była współwinna spotykały się z ostrą reakcją ówczesnego rzecznika stacji, Andrzeja Sołtysika. Jak podkreślał w rozmowie z dziennikarzami "Super Expressu", TVN nie czuł się winny za tragedię chłopaka.
- Grzegorz znał reguły programu, mówił producentom, że to jest jego ostatnia szansa, że albo wóz, albo przewóz. Ale on tak dalej nie potrafi żyć. Kiedy jego prośba o powrót narzeczonej została odrzucona, wyglądał dosyć marnie. Ale kiedy na koniec zadeklarował ukochanej jednostronną miłość, przyjaźń, a nawet pomoc w chwilach trudnych, otrzymał od publiczności w studio oklaski. Wyszedł z podniesionym czołem - podkreślał. Zdaniem Sołtysika, nie ma pewności, że Grzegorz żyłby dalej, gdyby nie udział w produkcji.
- Bez tego programu być może historia Grzegorza potoczyłaby się tak samo. Być może do tej tragedii doszłoby wcześniej? To oczywiście jest "gdybanie". Ale rodzina, sąsiedzi, przyjaciele, wiedzieli o jego problemie i też nie potrafili mu pomóc. Po co obwiniać siebie, gdy pod ręką jest telewizja. Czy to nie jest zbyt proste wytłumaczenie? Może po prostu w tym przypadku nie można było pomóc.