"Kobieta na krańcu świata": rozterki dziennikarza - opisywać czy ingerować?
EJ: Czy stara się Pani pomagać kobietom, które są nieszczęśliwe w swoim świecie, np. tej, która została wypędzona ze swojej wioski za uprawianie czarów?
Byłam zawsze głęboko przekonana o tym, że rolą dziennikarza jest opisywać, a nie ingerować oraz, że to, co piszę, może zmienić świat. Z biegiem czasu trochę zmieniłam swoje podejście do tematu. Czuję, że jednak mogę się trochę bardziej zaangażować w czyjeś sprawy.
Los Aminy naprawdę mnie przejął. Cały czas jeździłam między wioską, w której siedziała Amina a wioską jej brata oraz wioską męża i próbowałam rozwiązać tę sytuację. Współpracowałam z organizacją Action Rate Africa, która pomagała ludziom posądzonym o czary, posunęłam się nawet do przekupstwa, żeby tylko Amina mogła wrócić do domu.
Przede wszystkim przejęłam się sytuacją jej 11-letniej wnuczki, która razem z babcią została z wioski wypędzona i strasznie tęskniła za mamą, za swoim rodzeństwem i chciała do nich wrócić. Codziennie o niej myślałam. I całkiem niedawno dostałam odpowiedź, że Aminie udało się wrócić do domu.
Mieszka razem z wnuczką u swojego syna. Choć ta historia zaczęła się dawno temu i wyjeżdżałam z Ghany z myślą, że nic nie udało mi się zdziałać, to w końcu coś się wydarzyło, może właśnie dlatego, że zaczęliśmy drążyć ten temat.