"Mali Giganci": nihil novi
O wiele lepiej pod względem oglądalności wypadli "Mali giganci", ale trudno uznać ten program za porywający czy odkrywczy. Formaty z dziećmi pojawiły się w polskiej telewizji już na początku lat 90., warto wspomnieć chociażby "Mini Playback show" TVN czy "Duże dzieci" TVP2. Poza tym zdolne maluchy wielokrotnie przewijały się przez różne talent show dla "dorosłych", "Mali Giganci" to więc dobrze znana idea, tyle że zaprezentowana w nowej formie.
Mimo iż twórcy formatu dołożyli wielu starań, by skomplikować zasady rywalizacji na kolejnych etapach programu, to części widzów program wydał się nudnawy. Najgorsze jest jednak to, że potwierdziły się obawy części krytyków dotyczące reakcji dzieci na odrzucenie przez jury. Już w pierwszym odcinku byliśmy świadkami płaczu jednej z małych uczestniczek na wiadomość, że oceniający wybrali do następnego etapu show jej kolegów z drużyny, a nie ją. Uśmiechnięta w tańcu Lena Ebo zalała się łzami po decyzji jury i nie pomogła tu nawet "duża torba nagród", która, jak zapewniał w wywiadzie z "Dziennikiem" Edward Miszczak, "załatwia problem".
W kontekście tych słów dyrektora programowego musimy przyznać, że nam upominki wręczane uczestnikom show wydały się dość skromne. Zwłaszcza, jeśli przypomnimy sobie, z jak ogromnymi pudłami ze sceny schodzili dawniej uczestnicy programu "Od przedszkola do Opola".