Prawdziwy dramat rozgrywał się na zapleczu
Trudno nie zauważyć, że smak, wygląd i zapach serwowanych potraw pozostawiał wiele do życzenia. Gramatura porcji, która opisana była w menu, kompletnie nie zgadzała się z tą, która ostatecznie lądowała na talerzu. Niestety, szybko okazało się, że to jednak nie jedzenie było największym problemem jadłodajni. Prawdziwy dramat rozgrywał się na zapleczu.
Gdy Gessler w żartobliwym tonie zapytała właścicielki, na jaką pensję mogłaby liczyć, gdyby zgłosiła się na stanowisko szefa kuchni, usłyszała: "1500, a nawet 2 tysiące na początek". Te słowa wywołały parsknięcia wśród pozostałych pracownic.
- Mój Boże, 1500 złotych... Nigdy tyle nie wzięłam, aż mi się płakać chce. Bo kto by chciał pracować za 4 zł za godzinę? - mówiły między sobą.
Zaniepokojona komentarzami kucharek Gessler spytała je wprost o to, ile zarabiają. Zupełnie nie spodziewała się takich odpowiedzi: "800, nieraz 750 złotych". Jakby tego było mało, Anna, która pracuje w restauracji już od 9 lat, oficjalnie wciąż przebywa... na stażu. Pensja wpływa na konto z kilkumiesięcznym opóźnieniem, a i tak często jest obniżona, gdy np. podawane dania są przypalone.
- Albo liczymy za godzinę, albo za etat. Pani sobie dwa prawa złączyła w jedno. Pani oszukuje państwo, a ja oszustom nie będę pomagać! - wykrzyczała oburzona Gessler i z hukiem opuściła lokal.