Tykająca bomba w słoiku
To musiało się stać. W końcu prawda wyszła na jaw. Magda Gessler wkroczyła do jednej ze spiżarni na zapleczu restauracji i w jej oczy rzuciły się słoiki pełne flaków. To właśnie w ten sposób kucharze przygotowywali większość zamawianych przez gości potraw. Najpierw sięgnięcie do lodówki po gotowe danie, rozmrożenie i podgrzanie w mikrofalówce, a na koniec wyłożenie wszystkiego na talerz.
- Aż taki fast food tu jest? Mało mnie tym nie otruliście! Co wy na to, żeby nakarmić wszystkich flakami? Wtedy się wszyscy zasr*cie i nikt nie będzie pracował! Dlaczego w karcie macie coś, co śmierdzi?! (...) W tej lodówce nie było ani jednej szlachetnej rzeczy. - zauważyła Gessler.
Ale to wciąż nie wszystkie problemy, z jakimi borykało się "Ranczo pod strusiem". Wkrótce okazało się, że właściciele nie są w stanie przeciwstawić się jednemu ze swoich pracowników. Bali się szefa kuchni, który był od nich starszy zarówno wiekiem jak i doświadczeniem w kuchni. Czuli się przez niego stłamszeni i w rezultacie nie umieli zarządzać całym personelem z Witkiem na czele. Młodzi gospodarze, choć bardzo chcieli, nie zdołali zyskać szacunku w oczach załogi i stać się dla nich autorytetami.