Beata Tadla musiała się tłumaczyć
W tym samym roku Beata Tadla stała się bohaterką zakulisowej aferki. Jak pisał "Super Express", miała być jedną z osób, które zniszczyły dekoracyjną stauetkę. Podobno gdy zgasły światła na scenie, a wszyscy laureaci i goście udali się na bankiet, dziennikarka wraz ze swoim ukochanym, Jarosławem Kretem, Agnieszką Dygant i Darią Widawską wróciła do pustej sali, w której odbywała się gala.
- Beata zaczęła odrywać statuetce ręce, nogi, a następnie z połamanymi elementami dumnie pozowała do zdjęć. Reszta towarzystwa nie omieszkała również zrobić sobie pamiątkowych zdjęć. Jednak Tadla miała z tego powodu największy ubaw. Z wyrwaną ręką biegała jak szalona po sali, krzycząc ile sił w piersiach - relacjonował świadek zdarzenia w rozmowie z "Super Expressem". Od razu pojawiły się spekulacje, że poirytowana dziennikarka zareagowała w ten sposób na przegraną w kategorii "prezenter informacyjny".
Dziennikarka szybko odniosła się do sensacyjnych doniesień, mówiąc, że nie miała ze zdarzeniem nic wspólnego. - Został opisany incydent, który nie miał miejsca. Nie wiem, dlaczego jestem tego twarzą. Może pani zadzwonić do osób, które też tam były i zostały wymienione w waszym tekście. Może będą miały coś ciekawego do powiedzenia - powiedziała Beata Tadla w rozmowie z dziennikarką "Super Expressu".
Słowa prezenterki potwierdził rzecznik TVP, Jacek Rakowiecki, mówiąc na łamach tabloidu, że "Beata Tadla nie 'rozwaliła' statuetki". Z kolei Daria Widawska, choć przyznała, że taka sytuacja miała miejsce, wyjawiła, że był to zupełny przypadek i nie wie, kto odpowiada za zniszczenie statuetki.