Miejsce 6. ''W labiryncie''
Jeżeli czegoś brakowało w telewizji przed rokiem 1989, to nie były to rzetelne serwisy informacyjne (ulica była świetnie poinformowana), ani dobre seriale (robiliśmy całkiem niezłe), ani nawet ambitne programy edukacyjne (z tym radziliśmy sobie o wiele lepiej niż dziś), ale prawdziwe telenowele, opery mydlane w południowoamerykańskim stylu. Wieloodcinkowe, dramatyczne i uzależniające. Ciągnące się niczym guma do żucia i wysysające z widza ostatnie życiowe soki. O tym, jak bardzo nam tego brakowało, przekonał wszystkich niesamowity sukces "Niewolnicy Isaury" – serialu, który wyludniał ulice polskich miast i uzależniał nawet największych intelektualistów. Dlatego na naszej liście nie mogło zabraknąć pierwszej prawdziwej polskiej opery mydlanej - "W labiryncie".
Jak na standardy tego typu produkcji serial wypada jednak dość słabo. Wyprodukowano zaledwie 120 odcinków, w obsadzie znaleźć można było chociażby świetnego Marka Kondrata, a i sceneria jakaś taka mniej oderwana od rzeczywistości. Nie zmienia to jednak faktu, że farmaceuci i lekarze przedstawieni w serialu myśleli tylko o swoich uczuciowych rozterkach i każdy związek przeżywali tak, jakby to była ostatnia miłość na ziemi.
A my, zmęczeni upadającym komunizmem i rozczarowani pierwszymi dniami demokracji (serial był emitowany od grudnia 1988 roku do czerwca 1991 roku), z radością zanurzaliśmy się w świecie, w którym są ważniejsze problemy niż Okrągły Stół, lustracja i pierwsze wolne wybory. I chłonęliśmy opowieść o romansach, miłościach, spiskach i zdradach. A gdy w serialu działy się rzeczy naprawdę wstrząsające (chociażby gwałt na jednej z bohaterek), byliśmy tym bardziej poruszeni niż wojną na górze!
I chyba właśnie o tę ucieczkę od rzeczywistości chodzi w operach mydlanych...