Sierota z sukcesami
Aaron Sorkin pracował przy pierwszych 4 sezonach "The West Wing" i napisał w tym czasie 85 z 88 odcinków. Był jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem producentów. Błogosławieństwem, gdyż nikt nie pisze takich dialogów jak on - szybkich, błyskotliwych, pełnych inteligentnych dowcipów i zaskakujących puent. Przekleństwem, gdyż poziom produkcji uzależniony był od formy jednego człowieka. A z tą bywało różnie.
Zdecydowanie najlepsze są dwa pierwsze sezony - świetnie napisane i skomponowane (zakończenie drugiej serii jest jednym z najlepszych w historii telewizji), przekonujące widza, że telewizja może mówić o polityce mądre rzeczy mądrym językiem. Niestety, im dalej, tym gorzej, a narkotykowy nałóg scenarzysty wyraźnie odbija się na jego kreatywności. Końcówka czwartej serii to już scenariuszowy koszmar, serial gubi wątki i postaci (jeden z głównych bohaterów dosłownie znika), zaś dramaturgia leży. Zdawali sobie z tego sprawę i Sorkin i decydenci z NBC, gdyż to ostatni sezon z nim w roli scenarzysty - dalej będzie podpisywany jedynie jako pomysłodawca.