Wypadek, który wstrząsnął całą Polską
28 maja 2006 roku - tę datę Monika Kuszyńska zapamięta do końca życia. To właśnie wtedy doszło do tragicznego w skutkach wypadku, o którym mówiła cała Polska. Na drodze koło Milicza (woj. dolnośląskie) samochód, który prowadził Robert Janson, nagle zjechał na zakręcie na lewy pas i z impetem uderzył w drzewo. Gdy na miejscu pojawiła się karetka, u kierowcy stwierdzono głównie urazy klatki piersiowej, złamane żebra, bark i stłuczone płuco.
W wypadku najbardziej ucierpiała jednak Monika Kuszyńska, która siedziała z przodu na miejscu pasażera. Kiedy ratownicy wydostali ją z wraku auta, lekarze od razu stwierdzili, że poszkodowana doznała urazu kręgosłupa. Jej stan był na tyle poważny, że natychmiast przetransportowano ją helikopterem do Wrocławia, gdzie jeszcze tego samego dnia przeszła operację na oddziale neurochirurgii szpitala wojskowego.
- Zapamiętałam głosy, zgrzyt blachy, gdy rozcinano samochód. I dojmujący ból. A potem pamiętam zimne światło lamp na szpitalnym suficie, gdy wieziono mnie na operację - wspominała na łamach "Vivy!".
Miesiąc po tym wydarzeniu, piosenkarka wciąż nie miała czucia w nogach. Mimo intensywnej rehabilitacji, nie była w stanie samodzielnie się poruszać. W końcu usłyszała słowa, których obawiała się najbardziej: jest sparaliżowana od pasa w dół i skazana na wózek inwalidzki. To był dla niej cios. Gwiazda zamknęła się w czterech ścianach, unikała spotkań z ludźmi, nie odbierała telefonów. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jeszcze kiedykolwiek wystąpi przed publicznością i zaśpiewa największe przeboje zespołu Varius Manx.