Niepokorna Wiernikowska na wojnie z TVP
Latem 2005 roku Wiernikowska przestała pracować w TVP, co jest wyjątkowo bolesne, głównie pod wzgledem finansowym. Wtedy po raz pierwszy została bezrobotna, z trudem wiążąc koniec z końcem.
- Wpadłam w dziurę finansową, nagle przyszło mi żyć za mniej niż wynosi minimum socjalne. [...] Mam uposażenie w wysokości 810 złotych miesięcznie, które dostaję od telewizji, za tak zwaną gotowość do pracy. Z tego spłacam pożyczkę i kredyt bankowy. Zostaje mi mniej niż zero - opowiadała w rozmowie z Dorotą Wellman. Dwa lata później na chwilę wróciła do TVP. Zrobiła cykl reportaży z kraju zatytułowany "Telewizja objazdowa". I znów zabrała się za niewygodny dla włodarzy stacji temat. Powtórzył się scenariusz z dokumentem z Klewek.
-_ Niechcący dobrałam się do burmistrza Szprotawy. Ludzie sami przyszli się poskarżyć, mówili, co jest nie w porządku. A burmistrz rządził tam od lat i był zaprzyjaźniony z SLD. Jeden jego telefon spowodował, że w Warszawie zadecydowano, że ten odcinek nie pójdzie. A ja mówiłam, że pójdzie, bo wszystko jest w porządku. Znałam prawo i wiedziałam, że nie skreśla się z anteny według widzimisię. Zaczęła się przepychanka, prawnik TVP zarzucił mi nierzetelność dziennikarską. Musiałam i ja wziąć prawnika, który wykazał, że to błędna ekspertyza. I odcinek poszedł. Zapamiętali mi to_ - opowiadała "Gazecie".
Przez trzy kolejne lata wyrzucona reporterka sądziła się z przełożonymi. Chciała przywrócenia do pracy, nieskutecznie. Dziś ma w tej sprawie do powiedzenia tylko jedno: "Przykre, że telewizja publiczna marnotrawi ludzi. Jestem przykładem takiego marnotrawstwa i to mnie wkurza".
KŻ/AOS