Nie korzysta z przywilejów
Rozumiem, że jeszcze nie zachłysnęłaś się tym wszystkim? Nie trzeba sprowadzać cię na ziemię?
- "Gra o tron" odniosła niebywały sukces. Od pierwszych chwil przeczuwałam, że to może być hit. Wiedziałam, że biorę udział w czymś wyjątkowym, ale nie przekładało się to na rachowanie w stylu: gdy będę już rozpoznawalna, zacznę wchodzić bez kolejki do klubów, bez biletów do muzeów i teatrów.
Nie chodzi o przywileje?
- Przywileje to bonus, naprawdę uważam, by cały ten splendor mnie nie zepsuł. Uważają też na to moi bliscy i znajomi. Dla nich jestem córką, siostrą, kumpelą z dzieciństwa, kimś z kim można się pokłócić albo kogo można olać i nie przyjść na spotkanie. Często pokazują mi moje kompromitujące zdjęcia. Wyszukują je w internecie, a potem przez kilka dni muszę znosić złośliwości i docinki z ich strony na temat sposobu pozowania lub stroju, który założyłam na jakąś premierę. To mi dobrze robi. Ci ludzie mnie znają, wiedzą, kiedy gram, a kiedy udaję, kogoś, kim nie jestem. Nie mówię teraz o pracy, zawodzie aktora, ale o byciu Maisie na co dzień. Nie chcę zgubić zdroworozsądkowego podejścia i dystansu do siebie. Tym bardziej, że aktorstwo nie było moim wyborem numer jeden.
Był nim taniec.
- Jako dziecko zakładałam, że w przyszłości zwiążę się z tańcem. Gdy miałam dziesięć lat, dostałam się do szkoły tańca i zaczęłam kształcić w tym kierunku. Casting do "Gry o tron" był drugim, na jaki mnie kiedykolwiek zaproszono.