''Gwiazd się u nas nie lubi''
Sukces Himilsbacha polegał głównie na tym, że na ekranie nie musiał niczego udawać.
- W każdym filmie był właściwie taki sam. Nie tyle grał, co po prostu był. Był sobą – pisał w „Filmie” Lech Kurpiewski.
- Gwiazd to się u nas nie lubi – twierdził w „Wyborczej” pisarz i scenarzysta Janusz Głowacki. - Kiedy Bogumił Kobiela zabił się w eleganckim samochodzie, jakaś babina na przystanku tramwajowym zauważyła nie bez satysfakcji: "Na biednego nie trafiło". Zdzisława Maklakiewicza i Jana Himilsbacha kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. Artyści - i na ekranie, i w życiu - byli jak większość narodu: napici, dosyć obdarci i pożyczali pieniądze. Jednak Himilsbach, idąc do knajpy, nie wkładał garnituru, tylko przebiegle umieszczał każdą ze swoich sztucznych szczęk w innej kieszeni, żeby nie zgubić obu razem. Ludzie, patrząc na nich, cieszyli się i uspokajali, że wszystko jest w porządku.