Niska jakość potraw, bo brakuje klientów?
Aby rewolucję można było uznać za oficjalnie rozpoczętą, Gessler musi spróbować tego, co serwuje na co dzień restauracja. Nie inaczej było i tym razem. Najpierw rzuciła okiem na menu, a po chwili złożyła zamówienie. Na pierwszy ogień poszedł barszcz z pierogiem nadziewanym bryndzą. Niestety, mdłej zupie bez przypraw daleko było do kulinarnego ideału.
- Omasta nie jest przyrumieniona. To straszne, bo wtedy wygląda jak kapusta kiszona. Ciasto mega grube. Pierogi mrożone, a obok bryndzy nawet nie leżały. Barszcz? Buraków mało, przypraw brak. Nie ma soli, cukru, octu, czosnku - stwierdziła zawiedziona.
Honoru restauracji nie uratowała także golonka. Zresztą nie ma się czemu dziwić, skoro danie na talerzu wylądowało wprost z mikrofalówki.
- Na pewno nie jest to świeża golonka. Jest to mega peklowane, bardzo ostre, a skórka po prostu się ciągnie. Trochę to chemiczne. Chyba to nie jest moja golonka.
- Dania, które mamy mrożone, są wynikiem kompromisu, żeby stosunek sprzedaży do jakości się zgadzał- bronił się przed kamerami szef kuchni Witek.
Czy to oznacza, że im mniej ludzi, tym gorzej można ich karmić?