Nie można z tym walczyć
- W zachodnich produkcjach reklama jest wpisana w akcję i uzgodniona w scenariuszu. U nas jest najczęściej dopisywana na końcu. (...) To jest straszne, nie lubię tego. Reżyserowi po prostu oznajmia się, że dziś reklamujemy zupę ogonową, więc robimy scenę kuchenną. Aktorzy też tego nie lubią, choć płaci im się za sceny, podczas których coś reklamują. Dopóki nie dostawali pieniędzy, zdarzały się kuriozalne sytuacje. Grali normalnie, ale gdy brali do ręki reklamowany produkt, robili okrągłe oczy i deklamowali z dziwacznym uśmieszkiem: "A oto pyszna kawa, pijcie ją, bo jest bardzo zdrowa. Herbaty nie dotykajcie, podnosi ciśnienie". Podczas oceny nagranego materiału było zdziwienie, że grają jakoś inaczej. Na ogół na planie pojawia się przedstawiciel reklamodawcy i już nie walczę, tylko tłumaczę, że gdy zrobimy bliski plan na produkt, wyjdzie sztucznie i zadziała odwrotnie. Zazwyczaj słyszę: "Ale ja chcę". No cóż - proszę bardzo - podsumował Filip Zylber na łamach "Dużego Formatu".