To mogło się skończyć dla niej tragicznie
Brak wieści od grupy przyjaciół w końcu zaalarmował ich rodziców. Do Agnieszki desperacko próbowała dodzwonić się jej mama.
- Miałam tak zmarznięte ręce, że nie byłam w stanie odebrać. Po chwili udało mi się oddzwonić. "Cześć córeczko, gdzie jesteście", usłyszałam. A ja popatrzyłam na szóstkę "zlodowaciałych istot", na czarną przepaść pod nami, na ten śnieg i próbując nie szczękać zębami, odpowiedziałam: "Wiesz mamo, właśnie schodzimy z Gubałówki". Ona: "Co? O tej godzinie? Przecież jest już po dwudziestej pierwszej". Ja: "Tak mamo, ale tu wszystko jest tak ładnie oświetlone" - wspomina na łamach "Show" Więdłocha.