"Leżałam na podłodze i wrzeszczałam"
Po rozwodzie Anna Świątczak ponownie otworzyła się na Boga, o którym, jak mówiła, zapomniała na długie lata, kiedy zaczęła spełniać swoje marzenia o karierze i rodzinie. W kryzysie trafiła na ludzi ze wspólnoty ewangelicznej, którzy już raz pomogli jej w najgorszym momencie życia, kiedy miała 20 lat i czuła się całkowicie niepotrzebna.
- Uważałam wtedy, że jestem jednym człowiekiem na milion, którym Bóg się nie interesuje i który się Panu Bogu po prostu nie udał - zwierzyła się w serwisie Aleteia.
Wewnętrzny smutek był tak przytłaczający, że młoda Anna chciała popełnić samobójstwo. Wzywała Boga na ratunek.
- To był sylwester 1998/99. Uciekłam z imprezy, stanęłam na balkonie mojego mieszkania i chciałam się zabić. I z tej bezsilności, że nie mogę tego zrobić, i z tego, że tak bardzo nie chcę już tutaj być, leżałam na podłodze i wrzeszczałam: "Nie wiem, kim jesteś, nie znam cię, ale, jeżeli jesteś i chociaż odrobinę interesuje cię moje życie i to, gdzie jestem, to zrób coś z tym życiem. Wyciągnij mnie stąd" - wspominała w programie "Ten drugi".
Bóg, jak twierdzi artystka, zareagował. Postawił na jej drodze obcą dziewczynę, która zagadnęła ją na ulicy i zaprowadziła na spotkanie wspólnoty duchowej. Ludzie, których tam poznała, postawili ją na nogi. Kiedy zaczęła przygodę z Ich Troje, oddaliła się od nich, ale, jak się później okazało, oni cały czas modlili się za nią. I pomogli jej znowu, kiedy miała złamane serce w 2011 r.