Ból, łzy i toporny warsztat
W całym filmie zobaczymy zaledwie kilka kropel krwi. Nie zmienia to faktu, iż „Teksańska ...” od samego zawiązania akcji wywołuje uczucie niepokoju, który w momencie pojawienia się postaci granej przez Gunnara Hansena przeradza się w autentyczny terror.
Hooper, aby uwiarygodnić swoją opowieść, posłużył się poetyką dokumentu, rezygnując przy tym z warsztatowej poprawności – kamera „z ręki”, taśma 16 mm, ziarnisty obraz w sugestywny sposób kreują pozory autentyczności.
Dodajmy do tego dość amatorską grę nikomu nieznanych młodych aktorów oraz toczone przez nich trywialne dialogi. W jednym z wywiadów reżyser zdradził, że w niektórych scenach ból malujący się na twarzach nastoletnich ofiar był prawdziwy, co niewątpliwie nadało obrazowi jeszcze większego złudzenia realizmu.
Zdaniem Piotra Sawickiego - autora leksykonu „Odrażające, brudne, złe. 100 filmów gore” – twórcom udało się osiągnąć rezultat totalnego szoku u publiczności, również dzięki wykorzystaniu elementu zaskoczenia. Jeżące włosy sceny odbywają się tak nagle, że po skończonym seansie widz jeszcze długo jest przeświadczony, że zobaczył więcej niż w istocie pokazano.