Zasłużona emerytura
Współpracownicy nazywają Chęcińskiego perfekcjonistą, czasem nawet aż do przesady – każdą scenę powtarzał po kilka, a nawet kilkanaście razy, by uzyskać efekt, jaki sobie wymarzył, pracował aż do momentu, kiedy był w pełni zadowolony z rezultatu. A bywał rzadko.
* Przed premierą „Samych swoich” tak się przeraził, że ludzie uznają jego film za mało zabawny, że opuścił salę kinową. - Byłem potwornie zdenerwowany, mokry ze strachu. Do tego stopnia, że uciekłem z sali i chodziłem po korytarzu w tę i z powrotem, słysząc salwy śmiechu*– wspominał w Gazecie Wyborczej.
Nie chciał kręcić kolejnych dwóch części. Zgodził się dopiero po kilku latach. W 1982 roku powstał kolejny hit w jego reżyserii, „Wielki Szu”. Potem Chęciński udał się na zasłużony odpoczynek.
- Nie robiłem filmów, ponieważ nie chciałem schodzić poniżej pewnego poziomu. Nie chciałem zawieść oczekiwań widzów– tłumaczył.
Jego ostatnim dziełem jest produkcja z 2005 roku „Przybyli ułani”. Film, choć nominowany do Złotych Lwów na festiwalu w Gdyni, przeszedł praktycznie bez echa.