Upewniał się, że to jeszcze nie koniec
- Kiedy trafił do szpitala z opuchniętą wątrobą i siedział skulony na korytarzu, czekając na badania, jeden z lekarzy-profesorów próbował niefortunnie zażartować: „No i dosięgło pana, panie Wilhelmi”. Romek bez cienia ogłady odparował: „I ciebie też dosięgnie!” - wspomina aktorka Grażyna Barszczewska.
Aktor do samego końca zdawał się nie przyjmować do wiadomości, że jest śmiertelnie chory. Jego najbliżsi, do których zaliczali się przede wszystkim artyści, pamiętają, że z całych sił nie dawał za wygraną, umacniał się, snując bliższe i dalsze plany.
- Opowiadał o propozycjach, które otrzymał, o rolach, które czekają na niego. I im dłużej mówił, tym bardziej cichł mu głos. Walczył o siebie, wierzył, że wyzdrowieje, ale też dopuszczał myśl, że może być inaczej. Dopiero wtedy w szpitalu zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo bił się o siebie i jak się eksploatował. Do tej pory traktował życie, jakby nigdy nie miało się skończyć. Otwarty kalendarzyk i jego słowa znaczyły, że jeszcze walczy, upewnia się, że to jeszcze nie koniec i daje sobie jeszcze jedną szansę. Po wyjściu od niego straciłem przytomność. Następnego dnia rano Romek nie żył - zwierzył się Henryk Talar.
Roman Wilhelmi odszedł 3 listopada 1991 roku. Miał zaledwie 55 lat. W skutek niesporządzenia przez aktora testamentu i, jak pisze autor książki, „bezwzględnych działań osób spoza rodziny, Rafał już po jego śmierci został wydziedziczony i pozbawiony wszelkich praw do twórczości, oraz pamiątek po swoim ojcu”. (gk/mn)
„Roman Wilhelmi. Biografia” autorstwa Marcina Rychcika ukazała się nakładem wydawnictwa Axis Mundi.