Spiętrzenie starannie dobranych obrzydliwości
Formułka za którą schowali się twórcy, dla większości krytyków okazała się jednak niewystarczająca. Jak zauważył w swoim felietonie opublikowanym w 1966 roku (do Polski film zawitał z kilkuletnim opóźnieniem) na łamach Polityki Zygmunt Kałużyński, struktura „Mondo cane” to nic innego jak spiętrzenie starannie dobranych obrzydliwości, ”które zwalają nam się na łeb” i wprowadzają widza w „stan wewnętrznego cierpienia”.
Trudno się z tym nie zgodzić, bo oglądając film widz z każdą minutą odnosi coraz większe wrażenie, że jedynym kluczem, jakim kierowali się twórcy, było wywołanie szoku. Kolejne sceny zostały dobrane często na zasadzie kontrastu lub odwrotnie, wzajemnych podobieństwach, np. między prymitywną kulturą dzikusów, a nowoczesną cywilizacją białego człowieka.
Efekt dysonansu pogłębia wykorzystanie skomponowanej przez niedawno zmarłego Riza Ortolaniego (więcej tutaj)
lirycznej, rzewnej, momentami ocierającej się o kicz muzyki. Warto przy tym dodać, że motyw przewodni, utwór „More”, w 1964 roku została nominowana do Oscara.