Andrzej Łapicki nie żyje
Ciepło o Łapickim mówi także aktor Olgierd Łukaszewicz:
"Odszedł jeden z najważniejszych ludzi polskiego teatru w drugiej połowie XX wieku. Wniósł do polskiego teatru jakość zupełnie niespotykaną, niepowtarzalną, za skrywaną elegancją, dystansem. To uczucie, że może nie jest tym numerem jeden, kazało mu w sobie wypracować gdzieś olbrzymią pokorę wobec młodych ludzi. Obserwowałem, jak pracował z aktorami, zawsze był ciekaw, co w nich się ukaże. Dlatego jego reżyserie były bardzo wstrzemięźliwe. Był erudytą, niezwykle oczytany, wrażliwy na język. Ktoś, kto potrafił wnieść spokój w burzliwe środowisko ZASP-owskie (Związek Artystów Scen Polskich - przyp. red.), w latach kiedy przejmował po Kazimierzu Dejmku prezesurę ZASP-u. Ktoś, komu zawdzięczamy niezwykłe role filmowe i te w reżyserii Andrzeja Wajdy, jak w "Piłacie" czy "Weselu", czy u Konwickiego w "Salcie". Poznałem go jako starszego kolegę, kiedy debiutowałem w filmie "Dancing w kwaterze Hitlera". Potrafił podpowiedzieć kolegom. Ktoś, kto potrafił spojrzeć na kulturę, czyli w jakiś sposób uogólnić siebie i
procesy, których był świadkiem w kulturze, i nazwać je pewnym zobowiązaniem wobec dziedzictwa kulturowego. Jako partner był niezwykle skupiony, ale za maską kogoś, kto chce pokazać coś więcej, krył się ktoś niepewny, ale jednocześnie mężczyzna z krwi i kości. Ktoś, kto jasno wiedział, czego chce, co chce zrobić - dlatego był obecny na tylu różnych polach. Zapamiętamy go z wielu ról, tych ról jest naprawdę wiele, nie tylko filmowych, ale kameralnych, które sam reżyserował m.in. na scenie małej Teatru Współczesnego. Za maską eleganckiego, zamkniętego dżentelmena krył się bardzo wrażliwy, ciepły, życzliwy ludziom człowiek".