Miejsce 7.
Keanu Reeves powraca na duży ekran po kilku latach przerwy i daje nam… jedną z najbardziej drewnianych ról w swojej karierze. „47 roninów”, hollywoodzka wersja popularnej japońskiej przypowieści o samurajach bez pana, to nabrzmiały balon, który już w pierwszych scenach zostaje rozsadzony nadmiarem fajerwerków..
Reżyser-debiutant, któremu szefowie studia pochopnie przyznali 170 milionów dolarów budżetu, gubi się w zalewie atrakcji. Pojedynki na miecze, romanse, legendy, historia, zamaskowani wojownicy, duchy i smoki – wszystko to gotuje się w jego kociołku, nie jest niczym doprawione (zero reżyserii, stylu, konsekwencji, charyzmy!), a Reeves może tylko stać pośrodku z wiecznie zdziwioną miną. Po zerknięciu w proces postprodukcji filmu, nie powinno to dziwić – drugi reżyser nie mógł dogadać swojej wizji z szefami studia, co zakończyło się ich ingerencją w gotowy produkt.