Borewicz mógł mu najwyżej czyścić buty
Łamali gnaty, rozbijali czaszki, mamrotali pod nosem barwne bluzgi, pili bez popitki, strzelali bez ostrzeżenia, przejeżdżali na czerwonym świetle, nie słuchali się mamy i jedli cukierki przed obiadem. Sam Harry Callahan niejednemu zasalutowałby swoim magnum. Ich owłosione łapska z łatwością rozłożyłyby nawet porucznika Borewicza. Dla gliniarzy z Półwyspu Apenińskiego rzymskie ulice były tak samo gorące jak nowojorskie miejskie piekło.
Autorzy dzieł i dziełek wpisujących się w popularny zwłaszcza w latach 70. ubiegłego wieku nurt poliziotteschi snuli bezkompromisowe, diablo brutalne i nasączone mało subtelną erotyką opowieści o twardych policjantach występujących przeciwko mafijnym układom, korupcji w ich własnych szeregach i przestępcom o rozbieganych oczkach. Kiedy zawodziło niedoskonałe prawo, brali sprawy we własne ręce.
Zabijaki z południa Europy dopiero stosunkowo niedawno doczekały się zasłużonego uznania. Jeden z nich, niezapomniany i niezniszczalny Tomás Milián, zaledwie parę dni temu świętował osiemdziesiąte drugie urodziny.