To zdarzyło się naprawdę
Głębokie schody do piwnicy, wilgotne ściany, ciemne, zimne pomieszczenie i mała, półnaga dziewczynka w ubraniach pobrudzonych ludzkimi odchodami – to scena jak z typowego horroru. Tym bardziej przeraża fakt, że miała miejsce naprawdę. Łatwo przywołać w głowie podobne obrazy, kiedy wspomina się zeznania świadków i współuczestników zbrodni, jaką popełniono na nastoletniej Sylvii Linkens w domu pani Baniszewski (na zdjęciu po lewej).
Jak 16-latka znalazła się w takich opałach? Przyczynili się do tego jej rodzice. Sylvia przyszła na świat w wielodzietnej rodzinie artystów cyrkowych – czy raczej matki -drobnej złodziejki i ojca imającego się mało dochodowych dorywczych prac. Państwo Linkens nie dawali sobie rady z utrzymaniem rodziny. Dla dobra wszystkich jej członków dwie córki – Sylvię i jej młodszą siostrę Jenny – oddali więc pod opiekę znajomej.
Wybór Gertrude Baniszewski na rolę zastępczej matki był jednak dla dziewcząt jak wejście z deszczu pod rynnę. 37-letnia kobieta sama ledwo wiązała koniec z końcem. Samotnie wychowywała własne dzieci. Utrzymywała je pracując jako niania i prasując ubrania. Na co przeznaczyła dwudziestodolarowy dochód z opieki nad siostrami Linkens?