Władimir Putin domaga się powrotu do Europy z 1997 r. © East News

Atak? Na Ukrainę, Polskę i kraje bałtyckie

21 stycznia 2022

Eksperci i politycy w rosyjskiej telewizji coraz częściej, obok Ukrainy, wskazują Polskę i kraje bałtyckie jako potencjalne cele ataku. Putin chce nowego podziału Europy. - Dawne propagandowe szaleństwo z tygodnia na tydzień stało się częścią politycznego mainstreamu - mówi WP dr Wojciech Siegień.

Sebastian Łupak: Czy zwykli Rosjanie wiedzą, że idzie wojna z Ukrainą?

Dr Wojciech Siegień: Wiedzą. Przygotowanie Rosjan do wojny zaczęło się w telewizji rosyjskiej wiele tygodni temu. To jest solidna obrabotka – czyli urabianie świadomości widzów.

I jak im się tę wojnę sprzedaje?

Władcy ZSRR mieli tendencję do bycia także językoznawcami czy historykami. Tak samo Putin, który kilka tygodni temu, w napisanym przez siebie eseju historycznym, przedstawił oficjalną wykładnię stosunku Rosji do Ukrainy.

Główna teza tego tekstu jest taka, że trudno mówić o tym, żeby Ukraińcy byli samodzielnym, oddzielnym od Rosjan narodem. Putin odmawia Ukraińcom odrębności narodowej, językowej i historycznej. Używa przy tym obraźliwego dla Ukraińców sformułowania "małoros" – "małorusini". To tak, jakby ktoś nas oficjalnie nazywał "polaczkami". To w uszach Ukraińców brzmi pejoratywnie, a Rosjanie o tym wiedzą i wykorzystują to celowo.

To, co mówi Putin, to wykładnia dla propagandystów z telewizji rosyjskiej. Eksperci powtarzają za Putinem, że Ukraina powstała dzięki Leninowi, że część terytoriów, takich jak Donbas, została jej podarowana przez Rosję, a Krym został nieprawnie oddany Ukrainie przez Chruszczowa.

Jak w praktyce telewizyjnej wygląda ta propaganda?

Jest w Polsce dawny selekcjoner piłkarski, który po meczach zaznacza strzałkami sytuacje bramkowe na ekranie.

Jacek Gmoch?

Dokładnie! No to w rosyjskiej stacji Rossija 1, w popularnym programie wieczornym "60 minut", pojawia się podobny ekspert, ale nie od piłki, tylko od geopolityki. To Igor Korotczenko, główny ekspert ds. wojskowości, redaktor naczelny pisma "Nacjonalnaja Oborona".

On, jak Gmoch, ma przed sobą na ekranie, zamiast boiska, mapę Europy Środkowej: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Obwód Kaliningradzki, Białoruś, Ukraina. I tenże ekspert tłumaczy milionom Rosjan przed telewizorem, że tu mamy taki przesmyk suwalski, i na ten przesmyk nasze wojska wchodzą z Kaliningradu i Białorusi.

Zaznacza na mapie strzałkami, jak będzie szła ta ofensywa i mówi, że kaliningradzkie zgrupowanie armii rosyjskiej i białoruskie siły zbrojne zamykają korytarz suwalski i łączą się w nim, izolując NATO i Polskę od państw bałtyckich.

Idą na Polskę?

Tak. Potem pokazuje, jak w tym samym czasie front zachodni wchodzi do Estonii z okolic Petersburga.

Igor Korotczenko w programie "60 minut"
Igor Korotczenko w programie "60 minut" © YouTube

Żebym dobrze zrozumiał: ekspert w telewizji rosyjskiej pokazuje, jak armia rosyjska potencjalnie wchodzi z Kaliningradu i Białorusi do Polski?

Dla nich ten przesmyk suwalski, łączący Polskę z Litwą, jest strategiczny.

Musi pan zrozumieć, że w ostatnich dniach nie mówi się w telewizji rosyjskiej już wyłącznie o Ukrainie. Mówi się: a może będziemy też atakowali Polskę i kraje bałtyckie? A może i szwedzką Gotlandię, bo to strategiczna wyspa na Bałtyku. W ostatnich dniach całkowicie otwarcie mówi o tym np. Władimir Żyrynowski, przewodniczący trzeciej siły w Dumie – partii LDPR.

Co konkretnie powiedział?

Cytuję: "Rozwiązanie może być tylko siłowe – żadne inne. Inną sprawą jest to, gdzie będzie miał miejsce ten mały konflikt zbrojny, na jakie kraje będzie się rozciągał. No, niech to będzie Ukraina, Polska i państwa bałtyckie".

Tak miałby wyglądać atak na przesmyk suwalski według rosyjskiego eksperta
Tak miałby wyglądać atak na przesmyk suwalski według rosyjskiego eksperta © YouTube

To są jakieś niszowe stacje TV i niszowi dziennikarze?

Nie! To gwiazdy telewizji rosyjskiej, top tamtejszego dziennikarstwa. Tak jak u nas Monika Olejnik. Popularni, oglądani, nadający w prime time na głównych kanałach. "60 minut" Jewgenija Popowa i Olgi Skabjejewej, "Wieczór z Władymirem Sołowiowem" oraz "Podsumowanie tygodnia" Dmitrija Kiselowa to flagowe programy rosyjskie idące na całą federację: godzinne czy dwugodzinne seanse nienawiści: zmasowany atak na Amerykę, NATO, Europę, Ukrainę. Pojawiają się w nich eksperci czy politycy z Dumy państwowej, rozmawiają, wymieniają się uwagami.

Może kiedyś te programy można było uznać za radykalne, ale dziś to norma.

Wcześniej pojawiał się tam czasem nawet jakiś Ukrainiec czy nawet Polacy, jak Tomasz Maciejczuk czy Jakub Korejba, którzy przedstawiani byli jako "znani polscy dziennikarze czy komentatorzy". Taki Polak i Ukrainiec byli chłopcami do bicia, kozłami ofiarnymi. Wszyscy w studiu się na nich rzucali.

Ale teraz nawet to się zmieniło. Już Polaka czy Ukraińca nie zapraszają. Jest jeden zjednoczony front, bez głosów odmiennych, wyrażających inny punkt widzenia. To teraz spójna, agresywna narracja, idąca jednocześnie z telewizji, radia, gazet i Dumy Państwowej.

I w tych programach od kilku tygodni powtarza się Rosjanom, że ten główny wróg – ten Ukrainiec – nie jest przecież sam. Za Ukrainą stoją też Polacy i kraje bałtyckie. Pojawia się także Finlandia - jako kraj, który próbuje podnosić głowę i coś tam przebąkuje o NATO, co dla Rosjan jest nie do przyjęcia.

Czyli Polska też jest teraz wskazywana jako cel?

Oczywiście. Proszę pamiętać, że Putin i jego ludzie domagają się oficjalnie powrotu do Europy z 1997 r., czyli czasu, kiedy Polska jeszcze nie była w NATO. Rosyjska dyplomacja domaga się "gwarancji bezpieczeństwa w postaci wycofania batalionów NATO z Polski i państw bałtyckich".

Program "60 minut"
Program "60 minut" © YouTube

To jest ich oficjalne stanowisko?

Teraz tak. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że to, co mówi się w telewizji rosyjskiej, to jakaś propagandowa skrajność, aberracja. Dziś już wiemy, że to nie żadne odchylenie, tylko oficjalna agenda Kremla. To już nie jeden oszalały Dmitrij Kiselow, który mówi widzom, że Rosjanie są w stanie zamienić Amerykę w radioaktywny popiół. Dawne propagandowe szaleństwo z tygodnia na tydzień stało się częścią politycznego mainstreamu.

Wróćmy do Ukrainy. Jak się ją przedstawia w mediach rosyjskich?

Idąc za wspomnianym esejem Putina wiceszef rosyjskiego MSZ Siergiej Riabkow mówi o Kijowie nie jako o stolicy Ukrainy, ale jako o Matce Miast Ruskich. To nie jest dla nich żadna kolebka ukraińskiej państwowości i kultury, tylko część Wielkiej Rosji.

I pewnie tłumaczą w telewizji, że muszą ją teraz wyzwolić?

Według propagandy głównych stacji telewizyjnych, jak Rossija 1 i Rossija 24, wojska rosyjskie – 150 tys. ludzi - stoją na granicy z Ukrainą nie po to, żeby atakować, ale żeby się bronić. Potencjalna wojna będzie więc rzekomo wojną obronną.

Przed kim?

Oczywiście głównym winowajcą są zawsze Stany Zjednoczone. Mit wrogiego Zachodu wciąż w Rosji obowiązuje. Cała Europa, w tym Polska, chodzi na pasku USA.

Prosty Rosjanin usłyszy więc, że chodzi o postępującą inwazję wojsk NATO: że oni są już w Polsce i w krajach bałtyckich, a teraz przygotowują się do okupacji Ukrainy. A okupacja Ukrainy to przecież okupacja części naszego, rosyjskiego terytorium. Na to nie mogą sobie pozwolić.

Wielu zwykłych Rosjan, zwłaszcza tych, którzy czerpią informacje o świecie wyłącznie z telewizji, a nie na przykład z niezależnych od władzy mediów - których jest coraz mniej - może w to uwierzyć.

To serio działa?

Już po aneksji Krymu przez Rosjan w 2014 r. miałem okazję spotykać się w Moskwie z ludźmi wykształconymi: profesorami medycyny czy psychologii. Ich reakcja? Pełna euforia! Ludzie, których miałem wcześniej za rozsądnych, prozachodnich liberałów, przechodzili na stronę Putina. Nie poznawałem ich. [Poparcie dla aneksji Krymu wśród Rosjan wynosiło między 70 a 86 proc. według różnych badań - red.]

Nawet znany opozycjonista Aleksiej Nawalny mówił po aneksji, że Krym to nie buterbrod, to nie kanapka, którą można w tę i we w tę przekazywać. Miał na myśli to, że Krym jest już wzięty, stało się i nie ma co teraz mówić o tym, czy ma znów wrócić do Ukrainy.

To jest znana nam dobrze w Polsce koncepcja wstawania z kolan. My też wstajemy z kolan, a co dopiero Rosjanie. Odradzający się po rozpadzie ZSRR naród rosyjski musi znów zawalczyć o swoje miejsce wśród hegemonów świata. To się dobrze sprzedaje, bo ZSRR to była jednak potęga, która trzymała w szachu pół globu.

Jak jeszcze Rosjanie tłumaczą konieczność wejścia na Ukrainę?

Czasem dolotu. Tłumaczą, że jeśli NATO będzie okupowało Ukrainę i rozmieści tam ofensywne systemy rakietowe, to czas dolotu do Moskwy się skróci. Ale przecież takie same czasy dolotu są już teraz z państw bałtyckich, więc to demagogia.

I jak odpowiadają na to Rosjanie? Wracają do starych klisz umysłowych i straszą, że w odwecie rozmieszczą swoje wyrzutnie rakiet na Kubie. I dodatkowo w Wenezueli. To już się działo w 1962 r.

W Rosji popularna jest koncepcja opracowana przez charyzmatycznego filozofa i polityka Aleksandra Dugina, według której Rosjanie mają misję cywilizacyjną, być może od samego Boga. To jest koncepcja ruskiego miru – ruskiego świata. To jest oddzielna, autonomiczna cywilizacja, nieprzynależąca ani do Azji, ani do Zachodu. Oni muszą jej bronić, bo to fundament ich bytu.

W 2018 r. w programie "60 minut" pokazano, jak mógłby wyglądać rozbiór Ukrainy przez Rosję i Polskę
W 2018 r. w programie "60 minut" pokazano, jak mógłby wyglądać rozbiór Ukrainy przez Rosję i Polskę © YouTube

Obawia się pan, że Putin zaatakuje Ukrainę?

Obawiam się, że tak. Po pierwsze Putin już za daleko zaszedł w swojej retoryce, więc musi dać jakiś ochłap narodowi, choćby wkroczenie do Donbasu - do Doniecka i Ługańska. Ciężko mu się będzie teraz wycofać. Co on powie swoim i światu, po tym jak skrajnie napiął muskuły?

Po drugie, musi działać szybko, bo jak przyjdą wiosenne roztopy, to jego czołgi ugrzęzną w błocie Donbasu.

Jak ta wojna się zacznie?

W telewizji rosyjskiej można już usłyszeć, że wojska ukraińskie przygotowują się do ataku na linie wysokiego napięcia i ciągi gazowe w Donbasie. Czyli rzekoma ukraińska dywersja ma być usprawiedliwieniem dla wejścia Rosjan.

Amerykanie podają, że rosyjskie grupy dywersyjne - zielone ludziki - już są przerzucane. Będą prowokować działania, aby dać pretekst do inwazji.

To się działo już w czasie aneksji Krymu. Wtedy rosyjska propaganda podawała, że trzeba jechać bronić Krymu, bo z Kijowa nadciągają już transporty faszystowskich nacjonalistów z Prawego Sektora, którzy wytną w pień rosyjskojęzyczną ludność Krymu. Ludzie autentycznie się tego bali.

Czy są jeszcze w Rosji alternatywne źródła wiadomości?

Tak, ale trafiają do bardzo wąskiego grona odbiorców. Liberalny portal Meduza ma redakcję na Łotwie. Mała niezależna telewizja internetowa Dożd jest płatna.

Wszystkie media niezależne od Kremla są stygmatyzowane i zobowiązane sygnować swoje audycje czy artykuły notką, że są inostrannymi agentami, czyli obcymi agentami. Każdy taki materiał sugeruje odbiorcy, że przygotował go wróg ojczyzny.

Nawet blogosfera jest kontrolowana przez Putina i musi znać granice, do których może się posunąć. Zresztą Kreml przekupuje znanych blogerów, płacąc im za umieszczenie pewnych materiałów na ich blogach. Nagle przed wyborami młodzieżowi blogerzy zaczynają popierać masowo mera Moskwy czy namawiają do wzięcia udziału w referendum w sprawie zmiany konstytucji, tak by Putin mógł rządzić do 2036 r.

Wszyscy naprawdę niezależni albo nadają teraz spoza Rosji, albo nie nadają w ogóle. Ostatnie niezależne jednostki, jak np. satyryk Wiktor Szenderowicz, które dotąd otwarcie krytykowały Kreml, są właśnie wypychane z Rosji.

Putin przygląda się defiladzie na Placu Czerwonym w Moskwie (Photo by Mikhail Svetlov/Getty Images)
Mikhail Svetlov
Putin przygląda się defiladzie na Placu Czerwonym w Moskwie (Photo by Mikhail Svetlov/Getty Images) Mikhail Svetlov © Getty Images | Mikhail Svetlov

Ktoś pyta Ukraińców, co o tym sądzą?

Przekaz jest całkowicie prokremlowski. W Rosji był jeden oficjalnie akredytowany dziennikarz ukraiński. Jeden! Roman Cymbaluk. Był takim listkiem figowym. Mieszkał w Moskwie i pracował jako korespondent agencji Unian. Zadawał Putinowi niewygodne pytania o Krym na oficjalnej konferencji. Czasem zapraszano go do quasi-niezależnego radia Echo Moskwy.

Kiedyś w programie radiowym powiedział, że jeśli Rosjanie wejdą do Ukrainy jako wojska okupacyjne na tankach i będą zabijać, to Ukraińcy, broniąc swojego kraju, będą zabijać Rosjan. Za te słowa wezwano go do prokuratury pod zarzutem wzniecania nienawiści między narodami. Nie poszedł na przesłuchanie i opuścił terytorium Rosji. Nadaje z Kijowa.

Społeczeństwo się militaryzuje?

Rosyjskie społeczeństwo od lat żyje w kulcie wojska. Elementy militaryzacji widać już w szkołach i przedszkolach – apele z dziećmi w mundurach 9 maja, prezentacje wojskowe, zawody strzeleckie, paramilitarna armia junacka, piosenki o walce do ostatniej kropli krwi za Wowkę, czyli wujka Władimira z refrenem: "I jeśli głównodowodzący pozwie nas na ostatni bój, Wujku Wowa - pójdziemy za Tobą!"

Dodatkowo, gdy pojawiły się petroruble ze sprzedaży ropy i gazu, państwo zainwestowało w kulturę, głównie filmy wojenne i historyczne. Jak np. "T-34" – to historia ekipy czołgu, który wygrywa II wojnę światową, coś jak nasi "Czterej pancerni". Te produkcje mają teraz rozmach hollywoodzki, nie jest to już sowiecka siermięga.

Do tego doszła obrona rosyjskich wartości: długi wyrok w kolonii karnej można dostać za obrazę pomnika czy cerkwi. Aleksiej Nawalny już siedzi w kolonii karnej, a dodatkowo próbuje się przedłużyć mu wyrok, oskarżając go o rzekomą obrazę weteranów wojennych w jednej z wypowiedzi.

Дядя Вова, мы с тобой - Депутат Гос.Думы Анна Кувычко и волгоградские кадеты

W Rosji istnieje niezależny ośrodek badania opinii publicznej - Centrum Lewady. Czy oni nie wychwytują, że społeczeństwo jest zmęczone kryzysem gospodarczymi i pandemią, i nie chce kolejnej wojny?

W Rosji nie ma czegoś takiego, jak opinia publiczna. Tam, gdzie nie ma dialogu społecznego i wolnej debaty, nie wykuwają się żadne idee. Nie ma więc czego konfrontować z oficjalną wizją Kremla. Ten proces jest zablokowany. A Centrum Lewady zostało uznane za inostrannego agenta. Oni nie mają środków i możliwości, aby robić wysokojakościowe badania. Trudno więc mówić, że ich badania są reprezentatywne dla Rosji.

No to zostają nam tylko matki. Matki tych żołnierzy, którzy już zginęli na wojnach i tych, którzy w ramach poboru do armii mogą zginąć w Ukrainie. One nie protestują?

Te stowarzyszenia matek, jak całe społeczeństwo obywatelskie, też zostały rozbite. Nie funkcjonują niezależnie od Kremla.

Cynkowe trumny z ciałami zabitych żołnierzy, takie, których nie można było otworzyć, wracały kiedyś z Afganistanu. W latach 2014-15 takie trumny wracały z Donbasu. Nie wiemy, ile ich wróciło do rosyjskich miast, wsi i miasteczek, bo oficjalnie zakazane jest podawanie tych danych. I co? Nic się nie wydarzyło. U takich rodzin odbywała się wizyta dowódców, krótka rozmowa, rekompensata finansowa, a jak trzeba, to groźba. I tyle.

Mieliśmy ponad 100 mln odsłon filmu Nawalnego dotyczącego słynnego pałacu Putina na wybrzeżu Morza Czarnego. Widziała to cała Rosja. I co? Nic! Nie wiemy, ile naród rosyjski jest jeszcze w stanie wycierpieć, zanim osiągnie punkt krytyczny.

Dr Wojciech Siegień
Dr Wojciech Siegień © Archiwum prywatne

Dr Wojciech Siegień – pracownik Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego, absolwent MISH UW, z wykształcenia psycholog, etnolog i pedagog. Ekspert ds. Europy Środkowej i Wschodniej, szczególnie Rosji i Ukrainy. Od 2016 r. prowadzi badania terenowe w ukraińskim Donbasie, skoncentrowane na procesach militaryzacji.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (3091)